Wywiad z Janem Gołębiowskim – Profilerem kryminalnym

Jan Gołębiowski – polski psycholog kryminalny, biegły sądowy, wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, autor licznych publikacji na temat profilowania nieznanych sprawców przestępstw. Jest autorem pierwszej w Polsce monografii na temat profilowania
kryminalnego – „Profilowanie kryminalne. Wprowadzenie do sporządzania charakterystyki psychofizycznej nieznanych sprawców przestępstw” (wyd. Logos, 2008, wyd. II Centrum Psychologii Kryminalnej, 2017). Był członkiem Polskiego Stowarzyszenia Studentów i Absolwentów Psychologii, Polskiego Towarzystwa Psychologicznego oraz Stowarzyszenia Psychologów Sądowych w Polsce, a także Polskiego Towarzystwa Psychologii Klinicznej. W 2010 założył Centrum Psychologii Kryminalnej.

B.S. Dlaczego zdecydował się Pan zostać profilerem?
J.G. Myślę, że na pewno media wpłynęły na pomysł mojej przyszłości zawodowej. Jako nastolatek czytałem „Sherlock’a Holms’a” i bardzo mi się podobała jego sztuka dedukcji, która w profilowaniu często się pojawia. W późniejszych czasach przeczytałem „Czerwonego smoka” Thomasa Harrrisa, pojawiła się tam postać profilera, który „rozgryzał” seryjnego mordercę. Wydawało mi się to bardzo sensacyjne, atrakcyjne i pomyślałem sobie, że to byłoby ciekawe, żeby zająć się czymś takim. W liceum byłem przekonany, że chcę zostać psychiatrą, ale po zweryfikowaniu moich wyobrażeń na temat studiów medycznych stwierdziłem, że ta cała część nazwijmy ją „somatyczną” mniej mnie ciekawi, a psychiatria jest dopiero specjalizacją po medycynie. Patrząc na to co jest na rynku, chciałem przejść z ciała do strefy umysłu, więc poszedłem na psychologię. Najpierw nawet myślałem o psychologii klinicznej, właśnie takiej pracy psychologa w szpitalu psychiatrycznym. Można powiedzieć, że szeroko pojęta psychopatologia w pewnym sensie mnie intrygowała. I tutaj znowu książki na etapie licealnym typu „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Obłęd” Jerzego Krzysztonia – niesamowita książka, jeśli chodzi o relacje z ataku psychozy i leczenia z punktu widzenia pierwszej osoby. Stąd wybrałem studia psychologiczne i jeszcze nie do końca wiedziałem, co będę chciał robić po studiach. Trafiliśmy na moduł trwający cały rok „Zapobieganie patologii społecznej i uzależnieniom”, na których mieliśmy m.in. spotkania z Policją. Akurat zaczęło się nie od profilowania, a od negocjacji policyjnej. Mieliśmy kontakty i spotkania z negocjatorami, odbyła się mini zabawa na
sali, na której odgrywaliśmy scenkę negocjacyjną, gdzie moderował nas doświadczony już negocjator. Pomyślałem, że byłoby to bardzo fajne, taka psychologia związana z komunikacją. Przełomem była noc w radiowozie z patrolem interwencyjnym, wtedy była sprawa z włamaniem do mieszkania, ale pomyślałem sobie, że w pracy zwykłych patrolowców psychologia komunikacji jest bardzo przydatna. Ludzie tam byli bardzo pobudzeni, że ktoś włamał się do ich domu i myślałem, że mogli to lepiej psychologicznie rozpracować, żeby nie krytykować aż tak patrolowców. Obrałem sobie kierunek psychologii w Policji, pod koniec studiów dostałem do ręki książkę pt. „Seryjni mordercy” na podstawie pracy magisterskiej Kacpra Gradonia i Arkadiusza Czerwińskiego, ich promotorem był ś.p. Lech Falandysz. Taka książka popularno-naukowa przerobiona z pracy magisterskiej i przy okazji seryjnych morderców pojawił się rozdział o profilowaniu. Wtedy powróciły mi do głowy te wszystkie książki, które czytałem i zacząłem sprawdzać, czy ktoś w Polsce zajmuje się czymś takim. I tak trafiłem do Instytutu Ekspertyz Sądowych, po spotkaniu z doktorem Szaszkiewiczem, który opowiedział mi o swojej pracy, gdzie akurat przykładem było zabójstwo Katarzyny Z. z której sprawca ściągnął skórę i wrzucił ją do Wisły była to wtedy świeża sprawa, był to rok 2000. Pomyślałem, że jednak zajmują się tym w Polsce, że profilowanie kryminalne nie jest wytworem amerykańskich seriali, a jeżeli ktoś praktykuje to wyłącznie w USA. Z tą myślą kończyłem studia i postanowiłem, że zdecydowanie będę szedł w kierunku profilowania.

B.S. Jak się zaczęła się Pana przygoda z profilowaniem? Jaka była Pana pierwsza sprawa?
J.G. Moja pierwsza przygoda zaczęła się pod koniec studiów, kiedy to napisałem artykuł do gazety uczelnianej. Tematem były plany absolwentów dotyczące przyszłości po opuszczeniu progów uczelni. Byłem pierwszym rocznikiem SWPS – u, więc był to
„żywy” temat. Napisałem, że chciałbym zostać profilerem kryminalnym i opisałem na czym polega profilowanie. Przeczytał to Dariusz Piotrowicz, który jeszcze wtedy nie był moim bliskim kolegą, ale kojarzyłem go bo też publikował w naszej gazetce studenckiej. Ja studiowałem w trybie dziennym, a on studiował zaocznie, bo jak się okazało pracował już w Policji, w jednej z Komend Rejonowych w Warszawie. Na terenie dwóch dzielnic miała miejsce seria rozbojów i Darek został włączony w tzw. „spec-grupę”, która łączyła policjantów z dwóch komend, aby wspólnie starali się zatrzymać sprawcę. Kolega przeczytał właśnie mój artykuł. Słyszał już coś na temat profilowania i pomyślał, że dobrze byłoby współpracować w sprawie rozbojów. Poprosił mnie jako znajomego ze studiów o konsultację, a jego przełożeni nie mieli nic przeciwko temu. Poszedłem do niego do pracy na ul. Wilczą, pokazał mi materiały ze sprawy i przeanalizowaliśmy wszystko, zrobiliśmy sobie najpierw taką roboczą opinię, a on to wszystko później ułożył w formie notatki służbowej, gdzie napisał, że konsultacje przeprowadził z mgr Gołębiowskim. To była pierwsza moja sprawa, za chwilę była druga, szybko potem Dariusz przeszedł z Komendy Rejonowej do Komendy Stołecznej do Zespołu Psychologów i jak się trafiły kolejne sprawy, pamiętam że w marcu było pierwsze zabójstwo, które analizowaliśmy, Darek angażował mnie do nich. Przełożonym swoim powiedział, że ma kolegę, który zajmuje się profilami, choć słowo „zajmuje” było wtedy dużym słowem, bo robiłem to tylko trzy razy. Przez cały 2004 rok przychodziłem na Komendę jako konsultant dla
mojego kolegi, mając tym samym okazję zapoznania się z kierownictwem. Pod koniec roku była informacja, że pojawią się wolne etaty w komórce psychologicznej i tak właśnie się szykowałem do podjęcia tam pracy. Od 2 stycznia 2005 roku udało mi się zostać etatowym psychologiem policyjnym. Jeszcze dodam co mi umknęło, że pod koniec studiów, przed podjęciem pracy w Policji razem z Darkiem jeździliśmy na Uniwersytet Śląski do prof. Stanika na studia podyplomowe i tam sam prof. Gierowski prowadził zajęcia o profilowaniu. Kiedy byłem w Stowarzyszeniu Psychologów w Krakowie wspomnieli o profilowaniu, ale sądzę że trochę archaicznie podejście do profilowania. Doktor Grycar nazywała to typowaniem cech na podstawie modus operandi, tak to przedstawiała. Było to bardzo
intuicyjne profilowanie, bo bez żadnej usystematyzowanej procedury. Prowadząca zajęcia przedstawiła nam kazus i wszyscy generowaliśmy pomysły co się mogło wydarzyć. Dosłownie jak w początkach profilowania.

B.S. Jak Pan sobie wyobrażał pracę, którą Pan obecnie wykonuje przed podjęciem jej?
J.G. Myślę, że w dużej mierze wyobrażenie i rzeczywistość były spójne. Wiedziałem, że to co czytam w książkach zagranicznych to inaczej będzie wyglądało u nas. Myślę też, że rozmowa z dr Szaszkiewiczem dała mi możliwość wyobrażenia sobie tego jak to może naprawdę wyglądać. Nie przeżyłem więc szoku i zaskoczenia ani w jedną ani w drugą stronę. Wiadomo, że za pierwszym razem, czy na początkach dużo osób było bardziej sceptycznie nastawionych do tej metody. Niektórzy byli zainteresowani z ciekawością, a niektórzy wręcz negatywnie nastawieni. Pamiętam, że jeden taki z policjantów z wydziału zabójstw mówił na nas „mąciwody”, bo przychodziliśmy i zadawaliśmy
dużo pytań i mówił: „O mąciwody przyszły, co naoglądali się „Noc zbrodni” na Discovery i teraz szukają wszędzie seryjnych morderców”, ale to był jeden taki przypadek. Im więcej sporządzaliśmy profili, tym ten odbiór się zmieniał. Ale nie było czegoś takiego żebym się rozczarował, nie miałem też żadnego planu pozostania detektywem policyjnym, który biega z pistoletem za przestępcą, także nie miałem
rozczarowania, że jest to głównie praca analityczna nad aktami, więc jakby wiedziałem, że to tak będzie.

B.S. Co Pan lubi najbardziej w swojej pracy?
J.G. Tak ogólnie powiem, że jest to dość ciekawe i może to zabrzmi sztampowo, że każda sprawa jest inna, ale ona rzeczywiście jest inna, bo poznaje się inną historię ludzi, zawsze jest inne tło, więc dużo się człowiek uczy. Nawet o jakiejś społeczności lokalnej, ich zwyczajach. Teraz pracowałem nad próbą uprowadzenia i okup miał być w bitcoinach, więc naczytałem się o kryptowalutach. Jak była sprawa z groźbami,
gdzie chodziło o odbieranie emerytur w ramach tzw. „ustawy dezubekizacyjnej” i ktoś groził politykowi, że jak mu zabiorą emeryturę to zabije rodzinę tego polityka, no to wtedy musiałem się wczytać w tą ustawę i w okoliczności jej uchwalenia. Jak mieliśmy zabójstwo homoseksualisty to musiałem się dowiedzieć więcej o tym środowisku. Czy jak mieliśmy podłożone ładunki wybuchowe przez tak zwanego
„gejobombera” to musiałem się wczytać we wszystkie fora gejowskie, bo chodziło o to, że on lub oni wysłali manifest do mediów i czytaliśmy te fora szukając odpowiedzi, czy są jakieś typowe, charakterystyczne sformułowania, które się odbijają w tym manifeście. Tak więc tło jest ciekawe, że człowiek poznaje nowe sfery życiowe, musi się czegoś naczytać. Mieliśmy zabójstwo Afrykańczyka, imigranta z Nigerii, to trzeba
było się dowiedzieć o zwyczajach nigeryjskich, o życiu imigrantów w Polsce. Mieliśmy znajomego policjanta pochodzenia nigeryjskiego, więc nam opowiadał, że np. są trzy plemiona w Nigerii i każde ma trochę inne zwyczaje jeżeli chodzi o popełnianie zabójstw. Także zawsze są jakieś nowe, ciekawe rzeczy z tła, więc jest to praca interesująca, ciekawa, myślę że rozwijająca, inspirująca i to jest chyba w tym najciekawsze. Jest to taki proces jakbym czytał ciekawą książkę.

B.S. Co jest najtrudniejsze w pracy profilera?
J.G. Pierwsze co mi do głowy przychodzi z rzeczy najtrudniejszych to jest szlifowanie wniosków końcowych. Osiągnięcie efektu końcowego jest najtrudniejsze, najbardziej stresujące. Największy stres w pracy nad profilem odczuwam zawsze ostatniego dnia, kiedy muszę wydrukować, podbić pieczątką i wsadzić do koperty swoją opinię. Najbardziej się wtedy denerwuje, czytam dwa razy, jedno słowo zmienię, wracam z poczty po wysłaniu profilu to myślę sobie, że mogłem jeszcze coś dopisać. Nie jestem jakimś wyjątkowym perfekcjonistą, ale może to jest chęć, żeby ta opinia była bardzo dobra i to jest najtrudniejsze, to żeby odpowiednio wyrazić wszystkie swoje myśli. Zawsze mam wrażenie, że jakbym miał chociaż jeden dzień więcej do pracy to ta opinia byłaby trochę lepsza. Tak więc może wykonanie tej pracy bardzo dobrze jest najtrudniejsze i to mnie stresuje. Trudne jest też przetwarzanie dużej ilości informacji. W każdej sprawie jest ich sporo, a są jeszcze sprawy wyróżniające się objętością materiałów. Nigdy nie wiadomo, co będzie istotne a co jest zwykłym szumem informacyjnym. Jednak trzeba zapoznać się ze wszystkim, przeanalizować to i „przetrawić”. To bywa bardzo męczące.

B.S. Co Pan robi żeby nie przenosić stresu z pracy do domu?
J.G. Myślę, że jest to trochę mit stresującej pracy profilera. Ja bym jej nie demonizował. Po pierwsze ja swoją prace lubię, więc mniej się w niej stresuje niż jakby mnie ktoś do niej zmuszał. Patrząc po swoich znajomych, myślę że to jest bardzo indywidualne jak traktujemy swoją pracę, jak reagujemy na stres w pracy i czym się stresujemy. Widzę, że ludzie którzy pracują w korporacjach i nie zmierzają się z zabójstwami, krzywdą ludzką, nie oglądają zdjęć zwłok też się stresują. Wiele też zależy od samej organizacji, warunków i klimatu jaki panuje w pracy. Jak mamy przełożonego, który jest wredny i nie mamy z nim, czy ze współpracownikami dobrego kontaktu, to się
tym stresujemy. W każdej pracy jest terminowość, jeśli chodzi o profilowanie, wydanie opinii w terminie też jest stresujące, ale niezależnie czy robię raport z badań rynkowych czy ze sprzedaży jak jestem przedstawicielem handlowym. Na pewno trzeba umieć jakoś to odreagować i to też jest bardzo indywidualne, kto jak sobie z tym radzi. Mnie na pewno pomaga wygadanie się komuś o swojej pracy, dlatego realizuje to w trakcie zajęć ze studentami, czy w swoich szkoleniach lub nawet wywiadach jakich udzielam. Dużo też chodzę z psem na spacer, to mnie bardzo relaksuje. Lubię gotować, ostatnio sport odpuściłem, ale to też mi pomagało. Ja bym nie demonizował profilowania jako strasznie stresującej pracy. Kiedyś zadano mi pytanie na temat zagrożeń w mojej pracy to pomyślałem sobie, że to profilowanie jest bezpieczne, bo głównie dostaję akta i siedzę w domu. To już moja praca w szpitalu psychiatrycznym na oddziale sądowym była dużo bardziej niebezpieczna jeśli chodzi o zagrożenie bezpośrednie. Byłem wtedy wśród osób chorych psychicznie, gdzie 30% z nich było mordercami i jakby chcieliby się na mnie rzucić to dosłownie mogliby rozerwać mnie na strzępy. Ale nigdy nie miałem nieprzyjemnych sytuacji a swoich pacjentów wspominam z sympatią. Raz miałem dyskomfort psychiczny w ramach pracy biegłego sądowego, a nie profilera. Pojechałem do Aresztu Śledczego, żeby zbadać podejrzanego i okazało się, że w pomieszczeniach do odbywania widzeń jest siatka między osadzonym a gościem. Musiałem powiedzieć służbie więziennej, że przez tą siatkę nie będę mógł zrobić badań, podać testów psychologicznych itd. I ktoś stwierdził, że mają taką celę, gdzie możemy sobie spokojnie usiąść. Poszliśmy więc do drugiego budynku, prowadzili mnie korytarzem betonowym jak do schronu. Zostałem spytany ile czasu zajmie to badanie. Powiedziałem, że zależy to od tego ile „pan” będzie rozwiązywał testy, że godzinę to minimum, ale być może dłużej. Dowiedziałem się, że ktoś przyjdzie za 45 minut zobaczyć jak idzie badanie i drzwi się zamknęły, a były grube na 20 cm. W celi nie było oczywiście żadnych kamer. Siedziałem tam sam z młodym przestępcą z jakiejś osiedlowej mafii narkotykowo – haraczowej, nie organizacja przestępcza z pierwszych stron gazet, ale lokalna gangsterka. Myślałem sobie, że nie opłaca mu się mnie np. udusić, ale nie też wiedziałem co mu przyjdzie do głowy. Zawsze zakładałem, że takim ludziom się po prostu nie opłaca atakować biegłego i w większości przypadkach się to sprawdza. Chociaż pamiętamy historię Kajetana P., który zaatakował psycholożkę w czasie obserwacji psychiatryczno – sądowej. Częściej osadzeni chcą zaprezentować się jako porządni ludzie, mili i grzeczni, ponieważ
uważają, że przed psychologiem trzeba dobrze wypaść, więc powiedziałbym, że taka zwykła praca profilera nie jest taka straszna jak to pokazują na filmach.

B.S. Jaka była najtrudniejsza sprawa w jakiej brał Pan udział?
J.G. Ciężko znaleźć taką jedną wyjątkową. Znowu odpowiem, że każda sprawa jest inna, więc w każdej sprawie trudność na czym innym polega. Nie raz jest problem techniczny, na przykład niektóre akta są pisane ręcznie, zazwyczaj te starsze, i nie raz człowiek siedzi nad tymi protokołami i męczy się, bo nie wiadomo, co tam jest napisane. Obszerność materiału też jest problemem, teraz analizowałem grubo ponad
90 tomów akt sprawy i już mam takie zamieszanie w głowie, że nie wiem już o czym myśleć. Przesłuchano bardzo wielu świadków, wiele osób samych z siebie zgłaszało się z różnymi doniesieniami jak o sprawie mówiły media. Policja zwracała nawet uwagę na komentarze w internecie. Z tym wszystkim trzeba się zapoznać przygotowując profil sprawcy. Ale i w drugą stronę, jak jest bardzo mało materiału, to
też jest trudno, bo profiler nie ma na czym się oprzeć. Np. jest mało informacji o ofierze albo te informacje nic nie wnoszą, bo sprawca i ofiara się nie znali. Przykładem może być zabójstwo na pl. Zawiszy w Warszawie. Dwóch facetów po prostu pokłóciło w tramwaju, jeden drugiego dźgnął nożem i wyszedł, więc tutaj jakakolwiek wiktymologia, zachowanie tej ofiary bo mógł być prowokatorem, ale mógł być też bierną ofiarą, nie były one wnoszące. Mieliśmy też dwa kadłubki męskie wyciągnięte z Wisły i na tamtym etapie nie była ustalona ich tożsamość, więc było bardzo mało informacji o ofiarach co utrudniało sprawę. Trudno jest mi wybrać jedną sprawę, która była trudniejsza od innej, bo każda ma jakąś swoją specyfikę. Z dziwnych spraw i takich spraw, które w pewien sposób zalegają mi w pamięci, to sprawy najczęściej niedokończone, bo rzeczy przerwane, czy niedokończone na dłużej zapadają w pamięć. Na pewno będzie to sprawa, w której byłem pierwszy raz w roli biegłego. Znaleziono wówczas dziewczynę we własnym mieszkaniu z ponad czterdziestoma zwojami taśmy klejącej dookoła głowy. Przyczyną zgonu było uduszenie i żadnych innych obrażeń. I do dzisiaj nie wiadomo, co tak na prawdę się
stało, mimo, że była nawet sprawa w sądzie i zgodnie z zasadą in dubio pro reo – dwóch oskarżonych zostało wypuszczonych. Zawsze się zastanawiałem, czy ta dziewczyna została zamordowana, czy może popełniła samobójstwo, bo w jej przypadku było to prawdopodobne. Nie wykonano najlepiej oględzin, myślę też, że lokalną Policję zaskoczył ten przypadek. Ta sprawa była dziwna, bo nietypowa zarówno dla zabójstwa jak i samobójstwa. Opiniowałem tą sprawę razem z Darkiem Piotrowiczem i w naszej opinii było opisanych kilka prawdopodobnych wersji zdarzenia. Rozważaliśmy nawet nieszczęśliwy wypadek w postaci nazwijmy zabawy czy kawału, ponieważ ofiara była także pod wpływem alkoholu. Zastanawialiśmy się także, czy w tym przypadku nie ma symboliki, bo dziewczyna z tyloma zwojami
taśmy klejącej na twarzy została sprowadzona do roli kukły i skojarzyło nam się to z postaciami trzech małpek azjatyckich gdzie jedna nie słyszy, druga nie mówi, a trzecia nie widzi. I być może jeśli byłoby to zabójstwo to chodziłoby oto, żeby ona niczego, nikomu nie powiedziała, żeby ją dosłownie zamknąć.

B.S. Napisał Pan książkę „Umysł przestępcy”, piszę Pan tam że nie istnieje zbrodnia doskonała. Czemu według Pana nie istnieje taka zbrodnia?
J.G. Oczywiście jest to kwestia pewnych założeń, więc trzeba byłoby się zastanowić, co rozumiemy pod słowem „doskonałość”. Są zwolennicy, którzy mówią, że ona istnieje ale czym ona dla nich jest? Powiem tak: są zbrodnie niewykryte, są przestępstwa trudne natomiast, wydaje mi się, że nie chodzi tutaj o doskonałość. Jeśli miałoby o nią chodzić to musiałoby to być działanie zamierzone. Bo jeśli komuś doskonałość wychodzi przypadkowo to nie wiem, czy to jest doskonałe. Może po prostu ma szczęście. Mimo wszystko, zdecydowana większość przestępstw nie jest za dobrze planowana albo jest popełniana impulsywnie. Jeśli ktoś się nagle upił i zabił kogoś nożem, to pojawia się pytanie: czy jego działanie jest doskonałe, a może właśnie miał szczęście? Zbrodnia doskonała kojarzy mi się z arcygeniuszem przestępstw na przykład z doktorem Moriarty’m, więc powiedziałbym, że są przestępcy którzy mają dużo szczęścia, a organy ścigania, nazwijmy to, ma pecha. Z punktu widzenia psychologa profilera zachowanie samo w sobie jest śladem, bo profilerzy używają takiego określenia jak ślad behawioralny, czyli ślad zachowania. Przez samo popełnienie przestępstwa zostawia się ślad zachowania w postaci tego przestępstwa. Ślady fizyczne, kryminalistyczne można zacierać. Natomiast zacieranie, czy ukrywanie tych śladów znowu jest śladem zachowania. Tak więc z punktu widzenia psychologii zawsze jest jakiś ślad i o czymś świadczy. Może pod tym względem właśnie nie ma zbrodni doskonałej, ale tak jak mówię jest to kwestia założenia, co rozumiemy pod pojęciem doskonały.

B.S. Co skłoniło Pana do napisania książki?
J.G. Ta książka jest trzecią odsłoną mojej pierwotnej wersji tej książki. Jeszcze pracując w Policji miałem sporo różnych własnych opracowań, warto zaznaczyć, że jak zaczynałem, to nie było w ogóle polskiej literatury na ten temat, więc głównie bazowałem na literaturze anglojęzycznej i robiłem sobie swoje własne tłumaczenia tekstów na swoje własne potrzeby. Okazało się, że mam bardzo dużo takich „obrobionych”, fragmentów ktoś choć nie pamiętam kto, a powinienem tej osobie podziękować, powiedział że może mógłbym zebrać wszystko w całość i opublikować. Cały czas miałem tę myśl w głowie. Później zmieniła się organizacja mojej pracy, ja byłem pracownikiem cywilnym i zabrali mi profilowanie, więc po próbie powalczenia o tę pracę stwierdziłem, że muszę się pożegnać z Policją. Pomyślałem, że to może właśnie ten moment, aby dopiąć to, myślałem też żeby zakończyć pracę jako profiler, bo może nie będzie jak tej pracy realizować. Doszły do mnie też słuchy, że ktoś już pisze książkę na temat profilowania, więc przyspieszyłem tempo, żeby być pierwszym. Udało się, ale przez to przyspieszenie moja pierwsza wersja książki w 2008 roku była pełna błędów. Po wydaniu byłem zaskoczony pozytywnymi skutkami. Policjanci i prokuratorzy także ją przeczytali oraz zaczęli się do mnie zwracać z ofertami profilowania. Później drugie wydanie powstało w 2017 roku. Dużo ludzi było zainteresowanych tą pierwszą pozycją i stwierdziłem, że po kolejnych około 9 latach doświadczeń jestem zupełnie kimś innym niż przy pierwszym wydaniu. Przy książce „Umysł przestępcy” zgłosiło się do mnie wydawnictwo MANDO z pytaniem, czy nie chciałbym napisać jakiejś książki, zaproponowali mi temat psychologii kryminalnej. Na początku chcieli, żeby to był
„poradnik” jak uniknąć bycia ofiarą. Pomysł dobry ale trzeba znaleźć czas na napisanie, a czasu mi zawsze brakuje. Dogadaliśmy się odnośnie wydania tego co miałem już gotowe. „Umysł przestępcy” jest więc przerobioną publikacją z mojego drugiego wydania. Książka została przeredagowana, uaktualniona, kilka fragmentów też usunęliśmy. Jeśli ktoś miał w rękach „Profilowanie kryminalne” to czytając
„Umysł przestępcy” będzie miał uczucie lekkiego deja vu.

B.S. Jaki jest Pana plan działania podczas profilowania?
J.G. Ja sam nie wymyśliłem nic nowego. Najbardziej usystematyzowane kroki wyznaczyli agenci FBI na przełomie 70’ i 80’ lat. W zasadzie wszyscy kontynuatorzy trochę je modyfikują w jakichś szczegółach lub kładą nacisk na coś, co wynika z ich doświadczenia. Od strony formalnej, jak już się pisze opinię, to każdy ma swój styl, jakiś swój schemat. Najpierw trzeba się skupić na szeroko pojętej ofierze czyli
dokonać analizy wiktymologicznej. Ofiara może mieć różny charakter, ponieważ może to być nawet instytucja, może być to człowiek, który w tej instytucji pracuje. Tak jest np. w przypadku napadu na bank, w sprawie o zabójstwo mamy tylko konkretnego człowieka. Zawsze zaczyna się od analizy ofiary, później jest ocena jej ryzyka wiktymologicznego, czyli ryzyka stania się ofiarą przestępstwa. Zmodyfikowałem ten obszar na swój sposób, ponieważ oceniając ryzyko od razu korzystam z modelu prof. Józefa Gierowskiego (obecnie jest na emeryturze, wcześniej był kierownikiem Zakładu Psychologii Sądowej w Instytucie Ekspertyz Sądowych im. J. Sehna) pod konkretne obszary motywacyjne, czyli jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś jest ofiarą na tle ekonomicznym – rabunkowym, instrumentalnym,
seksualnym, emocjonalnym, czy też psychopatyczno – urojeniowym. Później jest rekonstrukcja przebiegu zdarzenia, którą nazywam psychologiczno – kryminalistyczną. Następnie zaczyna się wyciąganie wniosków i hipotez. Jeśli chodzi o szczegóły, to najpierw otrzymuję akta, które przeglądam. Często w pierwszym lub drugim tomie są oględziny miejsca zdarzenia i siłą rzeczy jesteśmy wzrokowcami jako
gatunek, więc ciężko oprzeć się i nie obejrzeć zdjęć z miejsca zdarzenia, a tylko robić notatki o ofierze, kim była, jakie miała zwyczaje. Na pewno po przejrzeniu zdjęć tworzy się już jakieś pierwsze wrażenie, staram się do niego nie przywiązywać, zapisuje sobie jednak te rzeczy, które przychodzą mi do głowy. Potem weryfikuje wstępne spostrzeżenia z oględzin w kontekście sprawy. Na podstawie samym zdjęć
nie wiem np. w czyim mieszkaniu doszło do zbrodni, czy denat jest właścicielem, czy tylko kogoś odwiedził. Wszystko zależy od objętości akt, bo nie raz jest tak, że czytam kartkę po kartce i już wypisuje sobie ważne fragmenty albo jest tak, że najpierw zapoznaję się z wszystkimi aktami i zaznaczam sobie kartkami oraz wpisuje w notesie, co gdzie znajdę. Można też pojechać na miejsce zdarzenia i spróbować je obejrzeć, jeśli nie samo miejsce to przynajmniej jego okolicę. Zależy też jak bardzo stara jest to sprawa. Jeśli jest to sprawa sprzed dwudziestu lat to wiadomo, że mieszkanie może już nie istnieć albo jest sprzedane i już ktoś inny tam mieszka. Można spróbować
skontaktować się ze świadkami i rodziną ofiary. Oczywiście wszystkie te czynności realizuje ten kto jest gospodarzem postępowania, czyli najczęściej Policja lub prokurator i to oni pomagają oraz kontaktują się z osobami, a także udostępniają pomieszczenia na takie spotkania. Najczęściej takie rozmowy są prowadzone na komendzie lub prokuraturze, chociaż zdarzało mi się rozmawiać w prywatnym mieszkaniu osoby, była też Pani która mieszkała za granicą i gdy przyleciała do Warszawy to spotkaliśmy się w kawiarni po drodze z lotniska. Jak widać jest to praktycznie to samo, co robili agenci FBI, więc wiele się nie zmieniło przez lata w głównych krokach – analiza ofiary, analiza śladów, rekonstrukcja przebiegu zdarzenia, ocena motywacji i wnioski końcowe, czyli charakterystyka sprawcy.

B.S. Czy profiler jest w stanie na podstawie znalezionych śladów stwierdzić, że zabójca wiedział co robił, bo robił to nie pierwszy raz?
J.G. Po pierwsze chodzi o kategoryczność tego wniosku. Zazwyczaj jednak mówi się z określeniem prawdopodobieństwa, czyli z przypuszczeniem, że mógł już wiedzieć co robi, czyli mógł mieć doświadczenie lub nie. Tutaj głównie chodzi o szczegóły, bo pytanie czy sprawca się do tego przygotowywał i widać, że zaistniały czynności związane z przygotowaniem się, czy raczej działał impulsywnie, ale później zacierał ślady. Na podstawie przygotowania możemy stwierdzić, że sprawca miał jakiś plan, ale czy robił to wcześniej, to nie zawsze da się powiedzieć, bo ludzie mogą sobie wymyślić plan nawet na podstawie filmów czy literatury fachowej. Na przykład pracowałem przy sprawie gdzie bandyci, którzy planowali uprowadzić ofiarę w celu wymuszenia okupu, najpierw ściągnęli sobie z Internetu artykuł pewnej pani doktor pt. „Porwania dla okupu”. Nie raz nie wiadomo, czy sprawca już robił wcześniej konkretne rzeczy, czy ma wiedzę tylko teoretyczną. Myślę, że przy ekstremalnych zrachowaniach, właśnie przy zwłokach można powiedzieć, że na przykład zabójca mógł się zestresować. Jednak można trafić na osobę, która bardzo szybko opanowuje emocje, mają tak „skrajni” psychopaci, którzy od razu opanowuje emocje. Także nie jest to wniosek kategoryczny, że na pewno sprawca już to robił, ale mówi się o stopniu przygotowania i kontroli emocji oraz kontroli zachowania. Na przykład po czasie napadów seryjnego gwałciciela na prostytutki pracujące przy drogach tzw. „tirówki”, ataki zdarzały się w równych odstępach, mniej więcej co 60 dni. W trakcie serii tych ataków sprawca miał jedno zabójstwo. Analizując biografie seryjnych morderców a przede wszystkim gwałcicieli można zauważyć, że pierwsze morderstwo, które często
popełnione jest przypadkiem przy okazji zgwałcenia sprawia, że po nim a przed kolejnym atakiem przerwa jest znacznie dłuższa niż zazwyczaj. Tutaj było wszystko w równych odstępach, więc można przypuszczać, że zabójstw ten gwałciciel może mieć więcej na swoim sumieniu, tylko nie zostały one odkryte lub powiązane tą serią.

B.S. Czy sprawcy zabójstw wracają na miejsce zbrodni? Jeśli tak to czy świadczy to o poczuciu winy zabójcy?
J.G. Oczywiście wszystko zależy od tego w jaki sposób sprawcy są związani z miejscem zbrodni, bo jak tam mieszkają to siłą rzeczy muszą wrócić, jeśli jest to na ich stałym szlaku komunikacyjnym to również. Powiedziałbym, że częściej wracają w filmach, a w rzeczywistości raczej starają się nie wiązać z miejscem zdarzenia, żeby nie skupiać na sobie uwagi. Większość z nich jeśli już wraca, to nie z wyrzutów sumienia tylko z chęci sprawdzenia, co się tam dzieje, z chęci skontrolowania. Czasami mogą wrócić, żeby się upewnić czy pozacierali wszystkie ślady, czy są tam jakieś działania policyjne itp. Podobno są tacy, którzy wracają, żeby przeżyć jeszcze raz tę samą satysfakcję, więc nie są to wyrzuty sumienia tylko odtwarzanie sobie przyjemności z popełnionej zbrodni. Teraz nie kojarzę takiego przypadku z mojego doświadczenia, natomiast podobnie jest to jak z zabieraniem trofeów. Może w niektórych, ale rzadkich przypadkach ktoś ma to poczucie winy, ale jak ktoś ma poczucie winy to raczej jest lękowy, więc myślę, że by się bał. W przypadku Katarzyny Z. z Krakowa, Robert J.,
który jest w tym momencie oskarżony, ponoć raz w roku pojawiał się na cmentarzu i zapalał tam świeczkę na grobie Katarzyny. Zwróciło to uwagę śledczych przy typowaniu sprawcy.

B.S. Czy modus operandi przestępcy może się zmienić wraz z popełnianiem kolejnych przestępstw?
J.G. Rozumiejąc modus operandi jako sposób działania i w myśleniu profilerskim są to zachowania funkcjonalne to może się ono zmienić w obie strony. Jeśli sprawca wyciąga wnioski, uczy się, to może poprawiać swój sposób działania tak, żeby przynosić sobie maksimum efektu i minimum strat, ale też może się pogarszać z różnych powodów. Często na przykład są to używki – alkohol lub narkotyki albo jedno
i drugie, a wtedy modus operandi może się pogarszać dla sprawcy. Wpływ może mieć też stres czy narastające zaburzenia na jakie cierpli sprawca. Takim znanym przykładem może być amerykański seryjny morderca Ted Bundy. Na początku popełniał przestępstwa w sposób bardzo zorganizowany, przebierał się za różne postaci, czy to młodego wykładowcy, czy też instruktora narciarskiego. Zmieniał też
swój akcent. Natomiast jego ostatnie zbrodnie były typu szaleńczego, popełniane w amoku, przez co zostawiał po sobie dużo śladów. Są też tacy przestępcy, którzy utrzymują swoje modus operandi na jednym poziomie, niezmienne przez cały okres dokonywania zbrodni.

B.S. Jakie najdziwniejsze modus operandi zdarzyło się Panu opracowywać?
J.G. Z takich powiedzmy humorystycznych to był sprawca okrzyknięty przez dziennikarzy „Gazeciarzem”, ponieważ w czasie dokonywanych przez siebie napadów na banki zasłaniał twarz gazetą. Zamiast zakładać maskę czy kominiarkę miał pod pachą
gazetę, co mogło nie zwracać uwagi na jego osobę, kiedy zbliżał się do banku. Nie musiał niczego zakładać, robić jakiś manipulacji, tylko brał gazetę i zasłaniał nią twarz do wysokości oczu. Na głowie miał zawsze jeszcze czapkę lub kapelusik, więc widać było tylko linię oczu. To był taki barwny modus operandi. Myślałem też o nietypowym sposobie popełniania przestępstwa, co też można podpiąć pod modus operandi, a było to samospalenie. W śledztwie nie wykazano udziału osób trzecich zarówno przy analizie śladów kryminalistycznych jak i w mojej opinii psychologicznej. Ofiara miała po dwudziestu pięciu latach nawrót epizodu psychotycznego, którego doznał w przeszłości na studiach przed egzaminami. Zaburzenia mogły zostać wywołane przez bardzo duży stres jaki wtedy przeżywał. Stres jest silnym katalizatorem zaburzeń
psychicznych. Był on około 3 miesięcy hospitalizowany, a po pewnym czasie nie korzystał już z leków, nie leczył się. Nie było takiej potrzeby, ponieważ psychoza minęła. Przez te blisko 25 lat funkcjonował bez żadnego problemu, na wysokim poziomie intelektualnym, założył rodzinę, więc społecznie dobrze funkcjonował. Pracował umysłowo, miał też bogate zainteresowania. Natomiast znowu powrócił stres w jego życiu, kiedy w pracy pracował nad wielomilionowym kontraktem. Parę dni przed popełnieniem samobójstwa pokazywały się u niego dziwne sygnały i poczucie zagrożenia. Skończyło się tym, że rodzina znalazła go dopalającego się na tyłach własnej posesji. Można powiedzieć, że to też było specyficzne modus operandi, co ciekawe miał on otwartą powłokę brzuszną i pod jego ciałem był nóż. Nóż był dość
specyficzny, bo był japońskim nożem do sushi i bez wątpliwości pochodził od niego z kuchni, więc mieliśmy stuprocentową pewność, że to nie sprawca przyniósł ten nóż. Oczywiście była też taka wersja, że mógł usłyszeć kogoś obcego w domu i że złapał nóż oraz wyszedł. To było z samego rana, więc mógł wyjść do rzekomego włamywacza, który mógł go zabić i podpalić. Jest jednak jeszcze dziwniejsze niż samospalenie. Moja wersja była taka, że ofiara sama otworzyła sobie brzuch, zrobiła na sobie rodzaj harakiri. Wcześniej oblał się benzyną, a po rozcięciu lub tuż przed podpalił się. Działanie to wpisywało się w jego zainteresowania, ponieważ w sposób niemal obsesyjny interesował się historią starożytnego Rzymu. Legionista rzymski w sprawach honorowych miał przebić swoje trzewia mieczem, a obrządkiem pogrzebowym w kulcie Mitry, jaki wtedy dominował w cesarstwie, było spalenie zwłok.

B.S. Przy jakich przestępstwach i okolicznościach policja zgłasza się do profilerów?
J.G. Powiedziałbym, że ponad połowa to są sprawy o zabójstwa, spora część to są sprawy z tzw. „Archiwum X”, do których się wraca po latach. Są to sprawy, których nie można wykryć standardowymi metodami, są to na ogół mniej typowe. Spraw z którymi od razu Policja się zgłasza nie ma dużo, dopiero śledczy muszą dojść do pewnego momentu w którym już nie wiedzą, co robić. Nie raz są to też tzw. „sprawy medialne”, w których trzeba się wykazać, że dużo działań zostało podjętych. W paru sprawach miałem wrażenie, że jest to ciekawość prokuratora, zobaczyć jak współpracuje się z profilerem.

B.S. Jak wygląda praca profilera w czasach zaawansowanej technologii, czy zdarzyło się Panu pracować na podstawie facebooka lub innych portali społecznościowych?

J.G. Korzystam z map internetowych, dominują tutaj Google maps i opcja street view. Bardzo to pomaga, nie trzeba rysować na papierze i nie trzeba nic drukować. Jest też rodzaj „białego wywiadu”, czyli korzystanie z ogólnodostępnych źródeł takich jak media społecznościowe, jakieś fora itp. Ale najczęściej wszystkie te rzeczy są zabezpieczone w aktach, na przykład jest ściągana zawartość telefonu ofiary, zawartość komunikatorów, zawartość komputera i odzyskiwane są dane, które były kasowane. Dla przykładu mogę podać sprawę, w której nie ma ciała, a oficjalnie ofiara – 20 letni chłopak figuruje jako zaginiony. Prokuratura przypisała artykuł: „Pobicie ze skutkiem śmiertelnym”. Ofiara była amatorskim raperem i nagrywała na youtubie swoje utwory. Żeby zbudować sobie jego portret psychologiczny słuchałem tych
nagrań w internecie. Chciałem zobaczyć co mu w duszy grało, jakie miał zainteresowania, jaki był klimat tego rapu. Przy innej sprawie znalazłem w internecie bloga ofiary z jej wierszami. Mimo, że na sprawę nie miało to jakiegoś przełożenia, ale właśnie do portretu wiktymologicznego nastrój odzwierciedlony w wierszach pomagał, bo w takich dziełach widać, czy ktoś jest bardziej depresyjny, czy
imprezowy, czy na przykład autodestrukcyjny. Może być to zmarnowany czas, ale ja i tak to robię.

B.S. Czy dużo wspólnego ma ekranowy profiler z filmów takich jak „Milczenie owiec”, „Zabójcze umysły” itd. z profilerem w realnym życiu? A jeśli nie mają wspólnych cech to jakie są różnice?
J.G. Nie mają aż tak dużo cech wspólnych. Oczywiście te postaci z filmów są w jakiś sposób inspirowane mniej lub bardziej prawdziwymi postaciami. Weźmy pod uwagę książkę „Mindhunter” – jest ona na podstawie wspomnień słynnego agenta FBI Johna Douglasa, ale już sam Douglas te wspomnienia wypolerował, żeby były atrakcyjne przy czytaniu. Wiadomo, że w serialu jeszcze bardziej je pozmieniano, żeby to się fajnie oglądało. Nie jest to produkcja dokumentalna, ale inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. W niektórych zaś produkcjach to, co pokazują jest zupełnie odrealnione. Powiem tak – prawdziwa praca profilera do oglądania w filmie jest nudna, więc reżyser musi to zmienić. Kiedy nagrywałem serial „Zawód: Profiler” to zastanawialiśmy się jak pokazać to co robię. Powiedziałem producentom, że dosłowne
potraktowanie tematu będzie nudne, bo będę siedział przy biurku i czytał przez kilka godzin akta. Jedynym urozmaiceniem będzie picie kawy. To nie jest tak, że gdzieś się kładę, żeby myśleć co się działo przy zwłokach, nie oblepiam sobie ściany zdjęciami zwłok, już nie mówiąc o tym, że nie gonię żadnego przestępcy. Także, aby film lub serial w tej tematyce nam się podobał twórcy muszą jakoś go pokazać w atrakcyjny sposób. Postać profilera musi być jakaś charakterystyczna i zwracać uwagę. Nie da się na ekranie pokazać dokładnie całej pracy, bo jeden odcinek musiałaby mieć ze 30 godzin. Wybiera się do produkcji jakiś fragment, jakieś konkretne zachowanie profilera i na tym buduje ekranizację. Niestety powstają z tego mity na temat profilowania, chociażby to, że profiler zawsze bierze udział w oględzinach razem z ekipą oględzinową, profiler chodzi po miejscu zdarzenia i wyłącznie na podstawie śladów, które na ekranie są wizualne i działają na widza emocjonalnie, takich jak obrażenia, rozbita głowa profiluje przestępcę, a wcale tak nie jest. Dopiero ślady kryminalistyczne w kontekście wiktymologicznym mogą coś o sobie powiedzieć. Także różni się realna praca profilera od tej filmowej. Rzadko też profiler jest główną
osobą w śledztwie. Myślę że w większości przypadków jednak cały czas jest to praca wspierająca. Miałem kilka spraw, gdzie było się jakoś z przodu. Na przykład zabójstwo dwójki dzieci na Podlasiu, w wieku 9 i 11 lat. W ogóle jest to dla mnie dość niesamowita sprawa, może niekoniecznie najtrudniejsza, ale na pewno taka którą będę pamiętał z różnych powodów. Prokuratorowi trzeba było wszystko dokładnie wytłumaczyć, bo nie mógł uwierzyć, że sprawcą może być 13 latek, ponieważ właśnie taka osoba znalazła się w naszym profilu. Nie wiadomo tylko czy ktoś mu pomagał czy dokonał tego sam. Ta sprawa pojawiła się kilka razy w mediach. Jedną z informacji było, że o szóstej rano
Policja z Białegostoku wpadła i wyprowadziła z domu dwóch mężczyzn w kajdankach. Tutaj były trochę takie filmowe zagrania. Razem z kolegą Łukaszem Wrońskim. przeprowadziliśmy z naszym typowanym sprawcą wywiad. Byliśmy tam dwa razy, za pierwszym razem wytypowaliśmy ludzi, którzy byli świadkami w sprawie, a także rozmawialiśmy z rodziną ofiar. Chcieliśmy dowiedzieć się z pierwszej ręki jak to było, a wiadomo, że minęło już bardzo dużo czasu od zbrodni, bo 28 lat. Dużo niespójnych zeznań było, ale rzucił nam się w oczy chłopak wtedy 13-sto latek, obecnie ponad 40-sto letni mężczyzna, więc zaprosiliśmy go na rozmowy. On był w grupie osób które dziwnie się zachowywały. Niestety sprawa jest w toku i nie mogę podać szczegółów. Po roku po raz kolejny wróciliśmy do sprawy, była wtedy 29 rocznica tej zbrodni, 23 październik i wtedy o 6.00 rano policja zatrzymała typowanego mężczyznę. Znowu zaczęły się długie rozmowy, trudne pytania, myślę że kontrowersyjne nawet, ale chodziło o to żeby nałożyć pewną presję. Poruszamy wtedy np. sfery intymne. Osoba niewinna nie przyzna się, bo nie chodzi o wymuszenie czegoś. Na pewno może odczuwać dyskomfort. Sprawca natomiast może nie
wytrzymać dyskomfortu i pogubić się w swoich kłamstwach lub wręcz przyznać się do czynu.
W tej sprawie ciekawe jest również to, że typowany miał wtedy trzynaście lat, więc nie może być oskarżony jako osoba dorosła, a jako nieletni. Dzisiaj ma ponad 40 lat, więc gdyby został uznanym winnym to nie pójdzie do poprawczaka bo tam można przebywać tylko do 21 roku życia.

BS. Kto był lub jest nadal Pana autorytetem?
JG. Mam na pewno takie osoby, które podziwiam, na pewno bohaterem profilowania dla mnie jest Robert Ressler z FBI. Bardziej znany jest chyba John Douglas, głównie dzięki „Mindhunterowi”. Ale mi bardziej podoba się jego sposób opowiadania niż Douglasa. Ressler jest bardziej kulturalny, stonowany, bo Douglas jest takim typem „kowbojskim” jak to nazywam. Mogę się pochwalić, że rozmawiałem ze wspólnikiem Resslera, byłym agentem FBI Markiem Safarikiem, którego czytałem opracowania na temat masowych zabójców. Mam też bardzo duży szacunek dr. Szaszkiewicza, bo gdyby 20 lat temu nie zgodził się na rozmowę ze mną to myślę, że moje życie zawodowe inaczej by się potoczyło. Z współczesnych osób cenię Brenta Turveya z San Diego. On nie jest związany ani z Policją ani z FBI, tylko sprawuje usługi
prywatne. Jego podręcznik to była pierwsza monografia poświęcona profilowaniu jaką czytałem. Także to są chyba takie trzy osoby, które podziwiam – Ressler, Szaszkiewicz i Turvey.

B.S. Czy jest jakaś złota rada jak dojść do zawodu profilera?

J.G. Znowu odpowiem, że tego zawodu nie ma, tylko są obowiązki profilera, więc ścieżka kariery jest dość skomplikowana. Najtrudniej jest zacząć, dostać się do praktyki. Jednym z najlepszych sposobów jest zostanie psychologiem policyjnym ponieważ to psychologowie policyjni głównie profilują, więc tam jest najwięcej prawdopodobieństwa, że będzie się pełnić obowiązki profilera. Można też zostać policjantem kryminalnym i najlepiej dostać się do „Archiwum X”, to wtedy można zajmować się profilowaniem. Można wykonywać obowiązki profilera jako biegły, ale żeby zostać biegłym trzeba mieć już doświadczenie zawodowe. Można też się pokazać od strony „akademickiej”, zrobić na przykład jakieś badania do pracy magisterskiej czy doktorskiej, która dotyka problematyki związanej z profilowaniem i wtedy zaprezentować tę pracę na jakiejś konferencji, gdzie przychodzą profesjonaliści – prokuratorzy, policjanci. Można wtedy ich zainteresować swoją wiedzą w rezultacie czego wówczas oni mogą zwrócić się do nas z prośbą o pomoc i konsultację przy jakiejś sprawie. Kolejnym sposobem jest publikowanie w fachowych czasopismach na przykład „Prokuratura i Prawo” jakichś artykułów na temat kryminalistyki czy
profilowania, żeby zainteresować praktyków. Jeżeli ktoś z nich to przeczyta może do nas się zwróci z prośbą o wykonanie profilu.

B.S. Dziękujemy bardzo za rozmowę.
J.G. Ja również bardzo dziękuję.

Krzysztof Konopka, Wiktoria Grzebińska